Chapter Two

8 maja 1924
Z pamiętnika Morgany Connelly

Od wczorajszej nocy mam spokój. Bestia siedząca we mnie została nasycona na jakiś czas. Póki co wszyscy są bezpieczni. Ale nie opuszcza mnie strach. Strach o dzieci. A co, jeśli któregoś razu zrobię coś Molly, Renie, Paytonowi albo Alanowi? Nie wybaczę sobie, jeśli coś im się stanie. To moje najcenniejsze skarby, cztery wspaniałe powody dla których jeszcze żyje. Gdyby nie one już dawno skończyłabym ze sobą. Ale znam swoje obowiązki i nie zrobię tego. Nie skrzywdzę ich, nie pozwolę żeby przechodziły piekło. Zostanę. Na razie.

14 października 2012, teraz

Nie mogłam pozbyć się obrzydliwego smaku w ustach. Powrót do domu odpadał, mama zaraz zaczęła by mnie wypytywać. Westchnęłam krótko. Zanim zaczęły się koszmary, była najbliższą mi osobą. Nie miałam przed nią tajemnic. Były takie rzeczy, których za nic w świecie nie powiedziałabym Gwen, a które matka bardzo dobrze znała. Jeszcze niedawno od razu poszłabym do niej, wypłakała się, wtulona w jeden z jej miękkich swetrów, oczekując, że od razu znajdzie doskonałe rozwiązanie. Ale te czasy już minęły. Teraz byłam zdana tylko na siebie.
Znałam jednak osobę, która o tej porze była już na nogach i której nie zdziwiłaby moja obecność. Shannon Gallagher i moja matka były przyjaciółkami jeszcze z czasów liceum. Później w czasie studiów ich drogi rozeszły się na kilka lat, do czasu gdy obie wróciły do rodzinnego miasteczka - moja matka ze względu na świeżo poślubionego męża i dwu miesięczną mnie, a Shannon, żeby leczyć rany po zawodowym skandalu i krótkim, ale trudnym małżeństwie. Przejęła bibliotekę od starej znajomej jej matki, która zmarła niedługo później, pogodziła się z rodzicami, odnowiła znajomość z dawną przyjaciółką, została moją chrzestną i często pracowała z moja matką, dostarczając jej materiałów i pomysłów. Mnie traktowała jak własną córkę, rozpieszczając, pouczając i ganiąc zawsze gdy było trzeba. W ten sposób wychowywałam się mając praktycznie dwie matki.
- Morgause! - już w momencie przekroczenia progu biblioteki, poczułam znajomy zapach starego papieru, mieszający się z zapachem kawy dochodzącego z zaplecza i kwiatowych perfum Shannon, która jak tylko mnie zobaczyła, podeszła i mocno przytuliła. Od razu poczułam się lepiej.
- Dawno tutaj nie zaglądałaś - odsunęła mnie na długość ramienia. - Poczułam się zapomniana - dodała z uśmiechem, dając mi lekkiego prztyczka w nos. Zaraz jednak zmarszczyła brwi. - Coś kiepsko wyglądasz. Nie jesteś chora?
- Nie, Shannon. Tylko trochę zmęczona, nic wielkiego.
- Nie dziwię się - mruknęła. - Kobiety Connellych to nie ranne ptaszki. Twoja matka przed pierwszą kawą jest nie do życia. Chodź na zaplecze, tobie też przyda się filiżanka.
Wchodząc do jej prywatnego gabinetu, przed oczami stanęły mi wspomnienia z dzieciństwa. Sylwetki matki i Shannon, widziane zza uchylonych drzwi, które, pochylone nad jakąś starą książką leżącą przed nimi na tym samym starym, wielkim biurku, szeptały coś w podnieceniu. Kiedy tylko zauważyły, że podsłuchuje, Shannon dawała mi jedną z jej nowych, kolorowych książek i wyganiała pomiędzy regały, między którymi nieraz zasypiałam, podczas gdy one wciąż pracowały. Jednak, co by nie mówić, to był jeden z najszczęśliwszych okresów mojego życia.
- Siadaj - Shannon wskazała mi stary, wytarty fotel pomiędzy stosami książek, potrzebujących naprawy czy skatalogowania. Z szafki wyjęła dwie, białe filiżanki ze spodkami, malowane w drobne, niebieskie kwiatuszki. Postawila czajnik na gaz i czekając aż się zagotuje zaczęła krążyć, szukając puszki z kawą.
- Gdybyś przyszła dziesięć minut temu, kiedy robiłam sobie, nie musiałabym wstawiać wody jeszcze raz. Co ostatnio czytałaś? - zapytała w międzyczasie.
- Nic - odparłam z wyraźnym poczuciem winy w głosie. Od czasu koszmarów wszystko zeszło na dalszy plan, z czytaniem włącznie. Ale oczywiście nie mogłam tego powiedzieć Shannon. Ona tymczasem spojrzała na mnie w przelocie spod oka.
- Mam coś dla ciebie. Leży na tym stosie obok ciebie, na samym wierzchu.
Sięgnęłam we wskazanym kierunku. Po chwili w dłoni trzymałam sporej grubości tomisko. Zastanawiałam się kiedy to przeczytam. Pewnie niezbyt szybko. Ale mimo wszystko, podziękowałam głośno Shannon i schowałam książkę do torby.
- Słyszałam o niej bardzo dobre opinie. Powinna ci się spodobać - powiedziała, podając mi filiżankę. Usiadła na przeciwko mnie. Popijając małymi łyczkami, zaczęłyśmy rozmawiać. Shannon opowiedziała mi co się wydarzyło od mojej ostatniej wizyty w bibliotece, podpytała mnie co w szkole i starała się wybadać przyczynę mojego marnego wyglądu. Milczałam jak grób, wymawiając się zmęczeniem i nawałem nauki. Przed dalszym wypytywaniem uratował mnie dźwięk dzwonka, towarzyszący otwieraniu i zamykaniu drzwi. Shannon poszła zobaczyć kto przyszedł.
Zostałam sama. Wstałam, żeby rozciągnąć zdrętwiałe od siedzenia kości i zaczęłam chodzić po gabinecie. Podchodziłam do stosów książek i przeglądałam je. Moją uwagę przykuła stara książka, niezbyt gruba. Miała twardą okładkę pozbawioną tytułu. Otworzyłam ją na pierwszej stronie, chcąc znaleźć stronę tytułową. Na wewnętrznej stronie okładki, wykaligrafowane było Brynn O'Neil. Przekręciłam na następną stronę i moim oczom ukazała się strona zapisana drobniutkim pismem, takim samym jak na okładce. Przewertowałam książkę i doszłam do słusznego wniosku, że trzymam w ręku czyiś dziennik, a dokładniej dziennik Brynn O'Neil, kimkolwiek była. Wróciłam do pierwszej strony i zaczęłam czytać. Tak zastała mnie Shannon. W skupieniu studiującą zapiski i życie kobiety, która żyła sto lat temu, jeżeli wierzyć datom przy każdej notatce.
- Kupiłam ją na jarmarku w zeszłym tygodniu - wyjaśniła, gdy zobaczyła trzymany przeze mnie dziennik. - Kobieta, która ją miała powiedziała, że dostała to od kogoś, kto miał z dziennikiem złe wspomnienia i chciał się go pozbyć.
- Wiesz kim była Brynn O'Neil?
- Tak, moja babcia opowiadała mi o niej kiedyś. Właściwie, opowiadała to złe słowo. Raczej straszyła, jak wiele innych babć w tamtym okresie. Brynn O'Neil była uważana za czarownicę. Mieszkała na wzgórzu na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Sytuacja była dość śmieszna. Ogólnie, wszyscy się jej bali. Kiedy przychodziła do miasteczka, ludzie pluli przez ramię, żeby odgonić złe duchy. Ale kiedy komuś zachorowało dziecko, to szedł właśnie do Brynn.
- Chyba w to nie wierzysz? Czarownica? - zapytałam z niedowierzaniem. Ludzie, mamy dwudziesty pierwszy wiek! W czarownice i magię wierzono wieki temu.
- Może. A może po prostu znała się na ziołach - Shannon wzruszyła ramionami. - Jeśli cię zainteresowała, to ją weź. Nawet jeśli nie wierzysz w czary, to warto poczytać o tym co działo się kiedyś w naszym miasteczku.
- Co takiego mogło się tu dziać? To najspokojniejsze miejsce w całej Irlandii.
- Teraz tak. Ale sto lat temu...
- Co było sto lat temu?
- Przeczytasz to się dowiesz - Shannon mrugnęła do mnie z tajemniczym uśmiechem. Pokręciłam tylko głową. Co takiego mogło się tu dziać? Naprawdę. Spojrzałam na zegarek. Minęło wystarczająco dużo czasu, żebym mogła już wrócić do domu, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Pożegnałam się więc z Shannon.
- Przychodź częściej, kiedy tylko będziesz miała ochotę - powiedziała przytulając mnie na do widzenia.
- Obiecuję.
***
Dawno nic nie dodawałam, bo moja wena pojechała na urlop. Już wróciła, więc mogłam napisać to, co teraz przeczytaliście/przeczytacie. Czekam na wasze komentarze, są dla mnie wielkim kopniakiem, który każe mi siadać do roboty. Pozdrawiam was i życzę miłego długiego weekendu. 
Edit: Zapraszam was do zakładki Dodatek.  

Chapter One

7 maja 1924
Z pamiętnika Morgany Connelly

Krew. Krew. Wszędzie mnóstwo krwi. Ocknęłam się na miejscu. Moja najlepsza jedwabna koszula była cała w krwi. Dół był obstrzępiony i pobrudzony błotem. Stopy miałam pokaleczone, one też krwawiły. Najgorsze jest to, że niczego nie pamiętam. Dzisiaj rano Alastar przeczytał w porannej gazecie o kolejnym zabójstwie. Zaczął głośno rozmyślać nad przyczynami, snuć swoje domysły. Gdybym nie znała prawdy, jego rozważania wydawałyby mi się śmieszne.
W miasteczku ogłoszono godzinę policyjną, nikt nie może wychodzić po zmierzchu. Starają się ustalić kto za tym stoi. Nikt oczywiście nie podejrzewa Pani Morgany, arystokratki, żony bogatego magnata, bo i dlaczego? Nikt nie wie o moich nocnych wycieczkach. Nawet ja sama. Wszystko to na nic. Zginą kolejni. Wiem to. Nie wiem jak to robię, że za mną idą. Nic nie pamiętam. Nienawidzę siebie za to, nienawidzę tego kim jestem. Muszę znaleźć rozwiązanie, nie zniosę kolejnych, oszaleję. Jeśli już tego nie zrobiłam.

14 października 2012, teraz

Obudziłam się gwałtownie, w gardle czując wzbierający krzyk. Choć oczy miałam szeroko otwarte, nie widziałam pokoju - nie rozpoznałam znajomego dotyku sztywnej, wykrochmalonej pościeli, konturów stojącej na przeciwko mojego łóżka komody i wazonu z ciętymi kwiatami, Molly zawsze pilnowała, żeby były świeże. Dopiero cichy dźwięk zegarka oznajmiający pełną godzinę, wyrwał mnie całkowicie ze snu. Zdusiłam krzyk, z całej siły zasłaniając dłońmi usta, tak, że wydobył się z nich jedynie jęk. Powoli paniczny strach opadł, pozostawiając po sobie wyczerpanie. Nie zdołałabym jednak już zasnąć. Spojrzałam na zegarek: trzecia zero dwa. Przysunęłam się do zagłówka i oparłam o niego plecami, naciągając mocniej kołdrę, która częściowo spadła, pewnie w trakcie mojej szamotaniny.
W nosie i ustach czułam metaliczny posmak krwi. Na wspomnienie tego co przed chwilą przeżyłam przeszedł mnie dreszcz, a z oczu popłynęły łzy. Czułam, że tracę zmysły.
Od dwóch miesięcy nie mogłam spać. Na początku były tylko dziwaczne sny. Potem sny zmieniły się w koszmary. Koszmary, które wyglądały jak rzeczywistość. Czułam krew i strach swoich ofiar, widziałam przerażenie w ich oczach. Ale najgorsze było to, że.... cieszyłam się tym. Upajałam się odorem strachu, krwi i śmierci. Nocami bałam się zasnąć, żeby znów nie doświadczyć makabry. Ale sen w końcu i tak nadchodził, a wtedy zaczynało się piekło.
Do świtu siedziałam z uporem odganiając zmęczenie. Kiedy tylko pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju, wstałam i pościeliłam łóżko. Rozejrzałam się po pokoju. Jasne, beżowe ściany, szerokie łóżko z ręcznie rzeźbionym zagłówkiem, drewniane meble dopasowane do niego kolorem, cienkie, jasne zasłony i dwa wazony ze świeżymi kwiatami. Wszystko to czyniło mój pokój przytulnym. Ale nie czułam się w nim bezpiecznie. Już nie.
Podeszłam do lustra. Ktoś, kto znał mnie jeszcze trzy miesiące temu, nigdy nie powiedziałby, że ten wampir z czarnymi worami pod oczami, szarą, zmęczoną twarzą i oczami w które powoli zaglądało szaleństwo, to ja. Weszłam do łazienki i wzięłam chłodny prysznic, żeby przyspieszyć krążenie i nadać twarzy choć trochę kolorów. Kiedy już wysuszyłam się, sięgnęłam po kosmetyczkę i ze znużeniem starałam się zakryć cienie fluidem. W ostatnich czasach coraz częściej musiałam go kupować, co znacznie uszczuplało mój osobisty budżet. Kiedy skończyłam, cienie wciąż przebijały, ale nie przerażały już tak bardzo.
W pokoju wygrzebałam z komody dżinsy i ciepły sweter. W tym roku jesień straszyła wszystkich mocnymi wiatrami, szczególnie tutaj na wybrzeżu. Wilgoć przenikała przez ubrania, powodując ogólne przygnębienie. Sprawdziłam jeszcze czy mam wszystko i po chwili schodziłam już na dół. Było jeszcze wcześnie, więc prawdopodobieństwo spotkania kogokolwiek było równe zeru. Jednak gdy zeszłam na dół w holu nieoczekiwanie spotkałam matkę. Matka była równie wysoka jak ja, miała sympatyczną, pozbawiona zbędnego makijażu twarz w kształcie serca, gdzieniegdzie usianą piegami i, takie same jak moje, grube, rude loki. Typowe dla Irlandczyków zielone oczy u niej miały barwę głębokiego szmaragdu. Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Morgause? Co ty tu robisz tak wcześnie? - zapytała, zdejmując buty.
- Umówiłam się z Gwen.
Matka zmierzyła mnie zdumionym spojrzeniem.
- O szóstej rano w sobotę?
Palnęłam się w myślach w głowę.
- Tak, mamy taki projekt na biologię o naszym otoczeniu. Musimy przejść się rano żeby skompletować informacje – wymyśliłam na poczekaniu. Sama zauważyłam, że wymówka zabrzmiała głupio i niewiarygodnie. Ale nie mogłam przecież powiedzieć matce o koszmarach. Zaraz posłaliby mnie do lekarza albo od razu umieścili w wariatkowie. Chociaż może to nie byłoby takie złe wyjście.
- Yhymm. Z tego co pamiętam w zeszłym tygodniu też miałaś jakiś projekt – zauważyła.
- Taak, ale z angielskiego.
- Jak poszedł?
- Dobrze. Ale jeszcze nie oceniony. 
- Rozumiem. W porządku, w takim razie do zobaczenia później. Wrócisz na obiad? 
- Jasne - pokiwałam głową i już mnie nie było. Na zewnątrz odetchnęłam z ulgą. Wypominałam sobie własną nieuwagę. Jak mogłam zapomnieć jaki dziś dzień? Czy jestem aż tak nieobecna?
Nie miałam oczywiście zamiaru budzić Gwen. Poszłam tam, gdzie zawsze czułam się dobrze. Rześkie, zimne powietrze oczyściło mi umysł, miarowy krok pozwolił uporządkować myśli. Gdy doszłam na wybrzeże, widok, jak zawsze gdy tu przychodziłam, zaparł mi dech w piersiach. Morze. Ciemne i nieposkromione, piękne w swojej gwałtowności. Okrutne, a zarazem łagodne. Odbierające życie śmiałkom, a jednocześnie dom wielu istot. Jak mogło być dobre i brutalne zarazem?
Ostrożnie usiadłam na skałach, przysunęłam się do krawędzi i spuściłam poza nią nogi. Lekko się wychyliłam - pode mną były same skały. Gdybym teraz spadła, śmierć murowana. Ale co dziwne, od czasów koszmarów było to jedyne miejsce w którym czułam się bezpiecznie. Codzienne zmartwienia schodziły na dalszy plan. Jedyne co pozostawało, to spokój, fascynacja i podziw. Uwielbiałam słuchać fal rozbijających się o klify.
Myślami wróciłam do dzisiejszej nocy. Tutaj nie przerażało mnie to tak bardzo. Zaczęłam myśleć nad tym, co ostatnio dzieje się w moim życiu. Każdy koszmar miał pewien schemat. W jakiś sposób zwabiałam moją ofiarę, która bez sprzeciwu szła za mną, z niewiadomego mi powodu, zawsze w to samo miejsce. Nigdy nie zabijałam jej od razu. Bawiłam się nimi, kaleczyłam, torturowałam, pozwalałam uciekać, a potem doganiałam i z jeszcze większą przyjemnością raniłam. Każde cięcie, każdy ruch noża był dokładnie przemyślany, wykonywany z namaszczeniem. Widziałam ich strach, czułam krew, pot. Radowałam się ich bólem, każdym krzykiem...
W ostatniej chwili odwróciłam się i zwymiotowałam.

***
Pierwszy rozdział mamy już za sobą. Dość długo nad nim pracowałam, chciałam żeby zachęcił was do śledzenia moich wypocin. Mam nadzieję, że was zainteresowałam.